Był Dziadek
[Written in the Polish language] Na imię było Dziadkowi Józef, ale nie słyszałem, aby ktoś do Dziadka mówił po imieniu
Był Dziadek. I nie ma Dziadka. Ale był. Był, był, był!
Był Dziadek. Urodził się w 1921 r. w II Rzeczypospolitej, w Przerośli. Miejscowość ta znajdowała się w powiecie nadwórniańskim województwa stanisławowskiego…
Ale brzmi to dla mnie słabo, z tym urodzeniem się tu lub tam w kiedyś Rzeczpospolitej a dzisiaj państwie ukraińskim, w czasach takich lub takich, itede.
Dlaczego brzmi słabo? Z dwóch powodów. Po pierwsze, natychmiastowy przykład: kim, lub którym Sokratesem, był Sokrates? Sokrates Ksenofonta, Platona czy Arystofanesa? Nieśmiertelny Sokrates nie był człowiekiem z krwi i kości, który żył w takiej a takiej epoce w Atenach, ale tym, który żył w każdym z tych, którzy go wysłuchali, i z każdego z nich powstał Sokrates, który pozostawił swojego ducha człowieczeństwu. I on, Sokrates, żyje w człowieczeństwie dalej.1 Tak jest i z Dziadkiem. I tak więc, po drugie, dla mnie Dziadek nie był jakąś postacią historyczną, dla mnie Dziadek był absolutnie przede wszystkim moim dziadkiem. Tego będę się tutaj, przy pisaniu o Dziadku, trzymał. Pisząc te słowa dalej zauważam, z niemałym zaskoczeniem dla mnie i może ku uciesze Martina Bubera2, jak niełatwo jest mi myśleć o Dziadku jako o ludzkiej jednostce, o samym człowieku indywidualnym, o człowieku dla samego siebie istniejącym w samym sobie — mogę myśleć o Dziadku tylko w jego relacji z drugą osobą, czyli myśleć o Dziadku jako moim dziadku. A trochę dalej, jako dziadku mojego rodzeństwa, ojcu mojej Mamy, ojcu mojego Wujka, mężu mojej Babci, teściu mojego Ojca. Może mogę myśleć o Dziadku jako szwagrze brata mojej Babci, którego to znałem tak słabo, a pamiętam jeszcze słabiej. Dziadka pamiętam doskonale.
Był Dziadek. Według Dziadka, ja na imię miałem Tomcio. Według Dziadka, byłem Tomciem–Wnukiem.
Był Dziadek. Na imię było Dziadkowi Józef, ale nie słyszałem, aby ktoś do Dziadka mówił po imieniu. Ja do Dziadka mówiłem „Dziadku”, Babcia mówiła „Ziunku”, moja Mama mówiła „Tato”. Podobno Dziadek obruszał się, czasami ale nieczęsto, że w naszej rodzinie mówiło się do starszych „na ty”, a o dziadku i babci „on” i „ona”. (Mama mówiła mi że Dziadek mówił że on swoich rodziców całował w rękę.) Dziadek sam o sobie mówił „Unio”, a jeśli mówił o sobie do mnie, to mówił „Dziadzio”. Jeśli podpisywał jakąś do mnie notatkę, np. z tyłu jakiejś fotografii którą by mi dał, albo prezentu, to Dziadek podpisywał się tam „Twój Dziadzio Unio”.
Był Dziadek. Jego nazwisko, Drohomirecki, jest dla mnie ciekawe a dla innych może niezwykłe, bo rzadko albo nigdy spotykane. Wyobrażam sobie, że „droho” oznacza, tak z czeskiego, „drogo”, a „mirecki” to „spokojny” albo „pokojowy”, bo „mir” to z rosyjskiego „pokój”. Czyli „droho-mirecki” to taki człowiek, który wysoko ceni spokój. Albo przeciwnie, drogo będzie kosztowało, żeby go uspokoić. Znając Dziadka, to raczej to pierwsze.
Był Dziadek. W tamtych pamiętnych mi czasach w których Dziadek był, nie mówiłem „był”. Na przykład. Gdy musieliśmy gdzieś wyjeżdżać, Dziadek, który podczas naszej nieobecności miał „zająć się domem”, musiał w związku z tym wyjazdem najpierw do nas dojechać trolejbusem z Chylonii. Potem musiał dojść na piechotę z przystanku. A ja wyglądałem przez okno z mojego pokoju na strychu i, jak tylko pojawił się w oddali Dziadek, biegłem do reszty rodziny oznajmić, że „Dziadek jest!”. Już możemy się zbierać, już możemy wychodzić, odpalajcie już auto. Dziadek jest.
Był Dziadek. Był wysoki. Był wyprostowany. Był szczupły. Był ogolony na gładko. Był zawsze uczesany. Był czysty i elegancki, chociaż był niebogaty. Dziadek chodził w spodniach raczej w kant, sznurowanych butach, ciemnych skarpetkach, w koszuli z podkoszulkiem, może miał pulower na tej koszuli, prawie zawsze był w marynarce. W kieszeni spodni zawsze chusteczka do nosa. Koszule Dziadka były z reguły w paski a wyjątkowo zdarzała się koszula cała biała. Koszule nigdy nie były wygniecione. Czy prasował je sobie sam, czy prasowała mu Babcia? Nie wiem, musiałbym zapytać Mamy. Dziadek chodził w marynarce albo garniturze zawsze ciemnego koloru ale nigdy (chyba) nie czarnej lub czarnym. Zakładał płaszcz, albo palto, nie pamiętam Dziadka w kurtce. Nosił kapelusz i uchylał kapelusza gdy pozdrawiał któregoś ze znajomych przechodniów. „Uszanowanie”, mówił. Czy kapelusza uchylał zawsze prawą ręką? Zastanawiam się. Chyba tak. Jeśli niósł w prawicy swoją siatkę z zakupami albo teczkę z Bóg wie czym, albo tzw. aktówkę z jakimiś dokumentami, to na widok znajomej osoby przekładał je do lewej ręki. Kapelusza uchylał prawą. Palił papierosy, zawsze bez filtra, bo te z filtrem były, jak mawiał, „perfumowane”, więc czasem w tej uchylającej kapelusza ręce znajdował się „Popularny”.
Był Dziadek. Mówiąc przed chwilą o siatce z zakupami. Wszyscy wiemy, że w PRL-u trzeba było stać w kolejce, żeby coś kupić, o ile w sklepie coś było. Dziadek potrafił stać w kolejce jak nikt inny. Wracał zmęczony. Babcia pytała, no co, Ziunku, nastałeś się pewnie, co, nastałeś się? Dziadek odpowiadał uśmiechem, mył ręce, siatka z zakupami lądowała na kuchennym blacie. I pojawiała się dla wnuczka pomarańczka a jeśli nie było pomarańczki, to chociaż jabłuszko, szyneczka, a jeśli nie było szyneczki, to paróweczka z musztardką albo chrzanem, Babcia w trymiga kroiła chlebek i smarowała masełkiem i już wnuczek zajadał się kanapeczkami — i widać było, że Dziadzio, na twarzy rozpromieniony, był z życia zadowolony.
Był Dziadek. Mówiąc przed chwilą o staniu w kolejkach, a jeszcze przedtem o aktówce i Popularnych (och, te skojarzenia!), przypomina mi się, że Dziadek był komunistą. Nie wiem, czy był ideologiem. Komuniści-ideologowie to ludzie zarażeni chorobą naprawiania świata, nie biorący pod uwagę natury ludzkiej.3 Dali się uwieść podekscytowanym fantazjom i rozpoczęli gorączkowe wysiłki, by za wszelką cenę uszczęśliwić ludzkość włącznie z tą „ludzkością”, która nie chce być „uszczęśliwiana”. Dziadek, myślę, do tego zarażonego obozu nie należał, bo komuniści-ideologowie zawsze próbują wszystkich niekomunistów na komunizm przekabacić, a Dziadek nigdy tego nie robił. Kiedyś, tylko raz, za mój jakiś polityczny i głupi żart w niego wycelowany, w domu Dziadka w kuchni przy stole, Dziadek dał mi ręką w twarz. Zapiekło. Przełknąłem łzy. To był jedyny raz za mojego dzieciństwa kiedy osoba dorosła dała mi w twarz. Zapamiętałem to dobrze. Dziadek przylał mi raz i nie mocno. Powiedział, że, cytuję, „ludzi trzeba szanować”. Dziadek szanował innych, ich rzeczy, ich przekonania też. Czy dlatego nie przekabacał? Tak. Nie przekabacał z szacunku. Ach, ile mogliby się od Dziadka nauczyć dzisiejsi „komuniści” czyli ci wszyscy enwironmentaliści, tolerancjoniści, biotech kryptoonaniści, wegetarianiści i weganiści, zastrzykoewangeliści, obu płci nobliści, neofeminiści i inni neofaszyści. We wszystkich krajach łączą się. Udaje im się, na przykład, przedefiniowywać międzynarodowe standardy głupoty. Kłócą się z samymi sobą i między sobą czy wszystkim wszystko dać, czy wszystko wszystkim zabrać. A ja mówię: nie przekabacać! Wracając do Dziadka. Dziadek zawsze oglądał „Dziennik telewizyjny” o godzinie 19.30, kiedy to kończyła się już moja „dobranocka”. Gdy Dziadek oglądał dziennik, Babcia i ja też oglądaliśmy, a Babcia-opozycjonistka niepoprawnie komentowała twarze i wydarzenia. Dziadek na babcine komentarze nie narzekał, ale widać było, że cicho kibicował Związkowi Socjalistycznych Republik Radzieckich, Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Komitetowi Centralnemu, i tak dalej. Jak mówiłem, był komunistą. Do kościoła nie chodził, a w naszej rodzinie chodziliśmy wszyscy. Czy był ateistą? Tego nie wiem, ale jak właśnie się nad tym zatrzymuję, żeby się sekundę zastanowić i coś tu dalej napisać. . . to mi trochę wszystko jedno czy był ateistą, czy nie. Jeśli ateistą nie był, to kim byli Dziadka bogowie? Może błędnie sądziłbym, bo na koniec końców kto to wie, że jeśli bogami Dziadka nie byli Bóg Ojciec, Syn Boży, Duch Święty i Matka Boska, to czy bogami jego byli Karol Marks, Fryderyk Engels, Włodzimierz Lenin i Róża Luksemburg znowu wszystko jedno, ponieważ Dziadek był człowiekiem dobrym. Człowiekiem dobrym w swojej całości. Człowiek cały jest albo dobry, albo zły. Nie ma człowieka trochę dobrego i trochę złego, w jakimś pomieszaniu. Albo, albo. Dziadek, to dla mnie jasne, był człowiekiem dobrym w całości.
Był Dziadek. Był człowiekiem kulturalnym. Znał łacinę, grekę, rosyjski, niemiecki. I francuski chyba też? Był oficerem Milicji Obywatelskiej, podejrzewam że tzw. administracji, nie wiem wiele na temat jego pracy, do 1969 r., w milicji. Mama mówiła mi, że zabezpieczał, na przykład, wakacje dzieci podczas turnusów w ośrodkach wypoczynkowych, jeździł tam wcześniej wszystko obejrzeć i przygotować i skonsultować z lokalnym posterunkiem. Jeszcze za komuny, ale już po pracy w milicji, Dziadek pracował w Orbisie jako przewodnik wycieczek i polowań dla Niemców z RFN-u i innych „dewizowców” w Polsce, oraz jako przewodnik polskich orbisowskich wycieczek za granicę, do ZSRR, Jugosławii, i innych „demoludów”. Z pracy Dziadka i jego wyjazdów otrzymałem od niego wiele, wiele prezentów.
Był Dziadek. Mówiąc przed chwilą o prezentach od Dziadka. Dziadek kochał bezgranicznie. Nigdy nie narzekał. Nie gderał. Nie opowiadał o niczym w nieskończoność (tak jak ja). Nie krytykował. Nic takiego nie pamiętam. Był kochający. Dziadek był człowiekiem pokornym, cichym i spokojnym, a jednocześnie zaangażowanym, i jego światem rządziła Babcia, i jasne było że dla Babci i dla dzieci i wnuków Dziadek zrobiłby wszystko. I wszyscy kochaliśmy Dziadka. Gdy miał urodziny to śpiewało się Dziadkowi „Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!”.
Sto lat. Sto lat. Dziadek stu lat nie dożył. W 1995 roku umarł nam Dziadek. I nie ma Dziadka. Ale był. Był, był, był!
Czy czas na epilog? Niech będzie epilog, niech na koniec miłość ze śmiercią wygrywa. Pisząc te ostatnie słowa, nagle znowu jestem małym chłopcem i nie tylko całe życie jest przede mną, ale i młodość jest przede mną też. I prowadzi mnie za rękę szczupły, wysoki, na gładko ogolony, zadowolony z życia pan. I jest lato, i idziemy po Skwerze Kościuszki, i mijamy wielki okręt „Błyskawica” w przycumowanym stanie spoczynku i zaraz pojawią się pięknie tu wybudowane przez polskich komunistów fontanny. Oblizuję sobie górną wargę, lepką aż pod nos od zjedzonych lodów. I słyszę, że musimy iść w stronę Świętojańskiej, bo Babcia będzie się martwić, że tak długo nas nie ma. I gdyńskie słońce świeci mi na twarz i, mrużąc oczy, patrzę na lewo do góry, któż trzyma mnie za rękę? Dziadek. Dziadek koło mnie i ze mną jest. Jest! Jest! Jest! Możemy iść. Możemy wracać. Dziadek już jest.
KONIEC
Don Miguelowi de Unamuno zawdzięczam przemyślenia dotyczące Sokratesa, w La agonía del Cristianismo, („Agonia chrystianizmu”), 1925, i w tekście powyżej poddałem przemyślenia te wygodnej do moich potrzeb parafrazie.
Ludzie zarażeni “chorobą naprawiania świata, nie biorący pod uwagę natury ludzkiej” — jak mi wyjaśnia Mistrz Bułat Okudżawa, mówiąc o nadchodzącym bolszewizmie, w «Упраздненный театр. Cемейная хроника», Moskwa, (1995), str. 5., (tłum. moje własne): „Spał, słodko zaciskając usta, ale w powietrzu imperium działo się coś niepowstrzymanego i nieprzewidywalnego, działo się od lat. Powiew jakichś złowieszczych wiatrów omiatał zarówno śpiących, jak i przebudzonych, wywołując nieznany dotąd niepokój, podniecenie i drżenie. Było to szczególnie odczuwalne przez ludzi młodych, niezależnie od ich wyrazu oczu, koloru krwi czy miejsca zamieszkania. Oczywiście stopień podatności był różny dla każdego z nich i oczywiście wiele zależało, jak to się mówi, od ciepła duszy i serca, ale nie zawsze, nie zawsze, bo zimne głowy również były czasami narażone na ten wiatr. To było jak epidemia; w różnych domach, w różnych miejscach, to złe samopoczucie nagle wybuchło, a oni, pochwyceni przez to, wyrwali się z tłumu i znaleźli się nawzajem. Stepan spał z rozchylonymi wargami, ale to nie znaczyło, że w dzień i w nocy, kiedy uśmiechał się radośnie, nie dręczyły go niepokojące przeczucia jakichś smutnych zmian.”
„Oto najstarszy, Wołodia, dotknięty tym złym samopoczuciem związanym ze zmianą układu, zaszył się teraz w jakiejś tam Szwajcarii. A Misza, wypowiadając serdeczne słowa do ojca i matki, ukrywa w duszy jakieś nieznane dla państwa podstępne rzeczy, o których szepcze na osobności z Kolą. (…)”